Będziemy musieli wyjść poza naszą strefę komfortu. Oznacza to słuchanie utworów które obecnie nam się (jeszcze?) nie podobają. Słuchając czegoś co nam do końca nie leży, będziemy prawdopodobnie mieli jedną z dwóch reakcji:
Utwory z pierwszej kategorii możemy odstawić na bok, bo nas nie rozwiną. Jest to muzyka z której już wyrośliśmy.
Obiecujące utwory są z tej drugiej kategorii.
Bardzo irytujące utwory też odstawiamy na bok, nie ma się co męczyć. Zajmijmy się tymi lekko irytującymi.
Utwór delikatnie nas irytuje, co dalej? Warto zobaczyć album z którego pochodzi ów lekko irytujący utwór. Może znajdzie się na nim coś ciekawego, element który od razu nam się spodoba? Jeżeli tak, to świetnie! Ten utwór przyzwyczai nas do brzmienia danego zespołu, i z czasem będziemy gotowi żeby posłuchać kolejnego utworu z tej samej płyty. W ten sposób utwory będą stopniowo przechodziły z kategorii „irytujący” do „przyjemny”.
Jazz to szeroka kategoria, więc proponuję nie wyciągać wniosków na temat całego jazzu na podstawie jednego, dwóch, czy nawet pięciu utworów. Zamiast tego proponuję posmakować najróżniejszych pod-stylów, włącznie z wykonaniami na żywo, które potrafią lepiej do nas przemawiać niż nagrania studyjne.
Możemy poszukać jazzowych adaptacji utworów, które znamy i lubimy.
Proponuję też wybranie się na występ jazzowy na żywo, i skupienie się na muzyce. Jazz na żywo jest traktowany jako „muzyka w tle”. Proponuję złamanie tego stereotypu, poprzez zajęcie miejsca z przodu widowni, blisko muzyków, i poświęcenie im swojej pełnej uwagi.
Możemy skupić się na jednym instrumencie akompaniującym. Może to być bas (tu przydają się słuchawki) albo fortepian, albo perkusja, albo cokolwiek innego co przyciągnie naszą uwagę. Klucz w tym żeby skupić się na jednym tylko instrumencie, tak jak gdybyśmy koncentrowali się na jednej mówiącej osobie, ignorując gwar naokoło.
Słuchanie jazzu jest aktywne.
Utwór w jazzie głównego nurtu zaczyna się melodią, którą łatwo zauważyć. Jeżeli jej nie jesteśmy w stanie wysłyszeć, to znaczy że nie słuchamy jazzu głównego nurtu. Słuchając tej melodii staramy się ją zapamiętać. Ewentualnie słuchamy utworu kilka razy, wtedy melodia „zapamiętuje się” sama. Zaraz po zakończeniu tej melodii zespół zaczyna grać akompaniament, od początku, a zamiast melodii wchodzi solówka któregoś z instrumentów. Solówkę tę można spokojnie zignorować; ona i tak jest na wierzchu, i nie ucieknie naszej uwadze. Zamiast tego, nucimy albo świszczemy sobie melodię z początku utworu. Ta melodia jest dla nas drogowskazem i mapą: pokazuje nam, gdzie w utworze się akurat znajdujemy. Podczas solówki nie gra tej melodii żaden z instrumentów, ale to na niej właśnie usnute jest wszystko co słyszymy: zarówno akompaniament jak i sama solówka. Kiedy zanucimy melodię do końca, zaczynamy ją nucić od początku. Powinna ona zgadzać się, czyli brzmieć dobrze z akompaniamentem.
Za którymś powtórzeniem powinniśmy usłyszeć tę melodię graną jeszcze raz na zakończenie utworu, to co sobie świszczemy powinno zgadzać się z tym co jest na nagraniu.
Tutaj nie ma reguły budowy utworu. Niektóre płyty to wielominutowe improwizacje bez wyraźniej melodii, inne to eksperymenty łączenia jazzu z innymi nurtami w muzyce. W niektórych przypadkach wciąż da się zidentyfikować melodię, ale na przykład akompaniament do improwizacji potrafi być inny niż akompaniament do głównej melodii. Czasami spotykamy rozbudowane wstępy i długie, wieloczęściowe utwory. W takiej sytuacji możemy po prostu słuchać i szukać, co się z czym i jak łączy.
Sam nie wiem jak go słuchać, więc niestety tutaj nie pomogę. Znajomi doradzają żeby „po prostu słuchać brzmienia”, ale niestety do mnie to nie dociera. Muzyka musi dla mnie mieć jakąś możliwą do śledzenia strukturę, nie potrafię oprzeć słuchania muzyki na samym tylko brzmieniu.
Tutaj moje propozycje jazzowych albumów na przestrzeni ostatnich siedmiu dekad. Listę tę podaję tylko jako kilka przykładów, każda z dekad oferuje ogromną różnorodność jazzową. Tutaj mogę zaoferować kilka przykładów do spróbowania.
Trzy albumy które dobrze znam i które chciałbym wyróżnić:
Ella & Louis to cykl albumów nagranych przez Ellę Fitzgerald i Louisa Armstronga (nie mylić z Neilem Armstrongiem, który wylądował na Księżycu). Mamy tam zbiór klasycznych utworów jazzowych, na przykład Summertime. Formy utworów są klasyczne: temat, improwizacje, temat. Czasami zamiast improwizacji jest sam temat, w wersji instrumentalnej. Płyta jest doskonała do śledzenia form utworów.
Kind of Blue Milesa Davisa to jeden z najbardziej znanych albumów jazzowych, pierwszy album stylu cool jazz.
Letter From Home Pata Metheny to nie jest już mainstream jazz, lecz połączenie brazylijskich rytmów, jazzowych harmonii i improwizacji z instrumentarium ocierającym się o pop.
Oprócz tego zapraszam do mojej plusowej kolekcji nagrań. Jazz stanowi może połowę nagrań, lista jest z zasady eklektyczna. I dobrze, bo osobiście nie lubię sztywno dzielić muzyki na jazz i nie-jazz.
Można znaleźć na Wikipedii chronologicznie uszeregowany katalog albumów jazzowych z XX i XXI wieku. Przeglądając go poczułem się trochę głupio. Słucham jazzu całe życie, a w ogóle nie słyszałem większości wymienionych artystów. Stało się tak prawdopodobnie dlatego, że np. polubiwszy w licealnych czasach muzykę któregoś z artystów, śledziłem i słuchałem albumów tegoż artysty, ignorując to co się dzieje naokoło. Patrząc na pozytywną stronę tego doświadczenia, wikipediowe listy albumów dają mi dobry punkt wyjścia do poznania nowej muzyki. W ten sposób ja sam, dzięki napisaniu niniejszego wpisu i dzięki poczuciu że mało wiem, dowiedziałem się czegoś nowego i być może dalej rozwinę się muzycznie.
©2003-2024 Maciej Bliziński