Niniejszym odnawiam ostatnio nieco zaniedbaną kategorię „zrzędzenie”.
Właśnie zaczynałem myśleć, że już się trochę przyzwyczaiłem do podróży i latania samolotami, że mnie to kosztuje coraz mniej stresu i generalnie staję się coraz bardziej otrzaskany. Podejrzewam że wystąpiło u mnie coś w rodzaju syndromu kierowcy po pięciu tysiącach kilometrów, który myśli sobie: „O, mam już pięć kawałków na liczniku, staję się doświadczonym kierowCRASH!”
Wysiadam ja z samolotu i patrzę na zegarek. Nie za dobrze, zamolot powinien był być o 19:30 a był o 20:00. Drugie połączenie odchodzi o 21:40, mam mało czasu. Idę odebrać bagaż. Staję razem z resztą ludzi przy pasie transportowym i czekam aż moja walizka wyjedzie zza ściany. Walizek wyjeżdża dużo różnych, ale mojej nie widać. Zerkam na zegarek. Mija pół godziny. No ale co mam robić, przecież nie polecę bez bagażu. Dochodzi 20:45, pas się zatrzymuje, jestem sam, mojej walizki nie ma. Idę do biura bagażowego i mówię że nie mam mojej walizki. Facet prosi żeby sprawdzić w walizkach odstawionych na bok, potem idzie do pasa sprawdzić czy walizka gdzieś nie utknęła. Walizki nie widać. Pyta się, jaki to był lot. Mówię, że jetBlue, a teraz mam lecieć Aerlingusem. „A, to twoja walizka poszła bezpośrednio do tamtego samolotu. Terminal 4.” Duh. Szybko, przez ulicę, winda w górę, korytarze, winda w dół, kolejka bezzałogowa, wysiadka na stacji terminala 4, korytarz, ruchome schody, mokre plecy, korytarz, winda, korytarz, hala, monitory z informacją, jest lot do Dublina, check-in w rzędzie 7…
Pusto. W rzędzie 7 ani żywej duszy. Byłem za późno, samolot poleciał z moim bagażem, ale za to beze mnie. Na lotnisku nie było już nikogo z Aerlingusa, a ich amerykańska linia telefoniczna (1-800-IRISH-AIR) jest czynna tylko do 21:00. Słowem, zosałem na lotnisku sam i nie mając się kogo zapytać. Poszedłem oczywiście do budki z informacją, z której pan uprzejmie nadał przez megafon, że „przedstawiciel Aerlingusa jest proszony do informacji”, ale nikt się nie pojawił.
Nie wiedziałem, za ile jest następny lot. Za godzinę? Za pięć? Dziesięć? Dwadzieścia? Na samym lotnisku nie miałem jak się dowiedzieć, kiedy jest następny lot (bo nie ma nikogo z Aerlingusa). Darmowego hot-spotu nie ma, musiałem kupić dostęp na 24h za $8 (jak ja uwielbiam wklepywać na lotnisku numer swojej karty kredytowej) i sprawdzić on-line. Za 19 godzin, jeżeli mnie przebookują. Mam nadzieję że to będzie możliwe, bo uważam że to nie jest moja wina, że pierwszy lot się opóźnił i jednocześnie zrobili michałki z bagażem (wcześniej zawsze musiałem odbierać bagaż i jeszcze raz go nadawać).
Generalny był taki, żeby przylecieć we wtorek rano, mieć jedną noc na odespanie i we środę iść do pracy. Teraz będzie tak, że przylecę do Dublina o 05:15 rano i tego samego dnia mam iść do pracy. Nie wiem, co z tego będzie. Pewnie będę pracować jak zombie o jakichś dzikich godzinach, dopóki się z powrotem nie przestawię na irlandzki czas (IST).
Komentarze
©2003-2024 Maciej Bliziński