Nie wiem, czy pamiętam jeszcze cokolwiek z tego, czego uczyli mnie na architekturze. Nawet jeżeli, to prawdopodobnie da się to zapisać na bilecie autobusowym. Na przykład, że pięćdziesiątka to nie jest pomniejszona dwudziestka. Ale czymś, co najbardziej utkwiło mi w pamięci jest sześcian w perspektywie, uczony przez Słupa, czyli profesora Słupeczańkiego.
Niedawno miałem w rękach Zaurusa firmy Sharp, bardzo sympatyczne urządzenie przenośne z Linuksem na pokładzie. Był tam program do rysunku odręcznego.
Patent polega na tym, że cały sześcian jest „wykonstruowany”. Konstrukcja zaczyna się od kwadratu w środku. Następnie kwadrat obracamy i robimy z niego walec; odbywa się to przez dorysowanie dwóch elips na górnym i dolnym boku kwadratu. Górna elipsa powinna być bardziej spłaszczona niż dolna.
Kiedy mamy walec, dorysowujemy obrócony kwadrat wewnątrz walca, definiując w ten sposób, o jaki kąt nasz sześcian ma być obrócony. Następnie konstruuje się boki sześcianu, niedostatki precyzji w rysunku odręcznym zastępując zdrowym rozsądkiem.
Profesor Słupeczański zwykł mawiać:
My każdego potrafimy nauczyć rysować. Nawet konia nauczymy rysować. Wystarczy nie stawiać oporu.
Rysunek architektoniczny stawia przede wszystkim na odwzorowanie przestrzeni poprzez pokazanie perspektywy. Stoi to w jaskrawym kontraście w stosunku do tego, co jest na Akademii Sztuk Pięknych, gdzie stawia się na kolor i fakturę, i nikomu nie przeszkadza, że „budynek się wali”. Typowym przykładem były wymuskane rysunki martwej natury, na których profesorowie od rysunku potrafili bezceremonialnie dorysować linie perspektywiczne i pokazać, że się nie zgadzają.
Ale kiedy uważnie się przykładałem uwagom profesorów, a z grubsza orientuję się w geometrii, zacząłem widzieć, że te uwagi nie są do końca ze sobą spójne, że w niektórych miejscach są po prostu ze sobą sprzeczne. Przynajmniej w sensie formalnym.
Widziałem, że dla wielu studentów jest frustrujące, bo wybór punktów zbiegu na rysunku jest fundamentalnym założeniem kompozycyjnym i mając zaczęty rysunek, nie ma tego jak zmienić. Można tylko, próbując zapomnieć, ile godzin nad nim spędziliśmy, wyrzucić arkusz i zacząć drugi.
Pewnego dnia namierzyłem jakiegoś bardziej przyjaznego dla zwierząt asystenta, i zagadałem go o tę perspektywę. Po wyjaśnieniu sprawy okazało się, że mam rację: wiele z „błędów” na rysunkach są po prostu konsekwencją praw perspektywy. Można by ich uniknąć, gdyby rysować na wnętrzu sfery zamiast na płaszczyźnie, albo gdyby zaginać proste linie. Ale zaginać linii nie wolno. To znaczy nie wolno się dać na tym złapać.
Najlepsi studenci rysunku to byli ci, którym udawało się tak naginać prawa perspektywy, żeby uniknąć „błędów” wytykanych przez profesorów.
Zajęcia z rysunku na architekturze to był powód chyba jednej z najostrzejszych załamek jakie miałem w życiu. Wróciwszy do domu z dwoma arkuszami, gdzie na każdym z arkuszy miałem wykaligrafowaną przez Słupeczańskiego wielką dwóję, byłem tak zdruzgotany, że nie widziałem sensu w dalszym istnieniu i po prostu położyłem się spać. A była jakaś 19-ta. To zdarzenie było kamieniem milowym w moich studiach na architekturze, oddzielającym od siebie dwa okresy czasu. Pierwszy, kiedy byłem zadowolony z tego że tam studiuję, i drugi, kiedy tylko chciałem jakoś przetrwać, ale było coraz gorzej i gorzej. Drugi okres trwał jakieś trzy semestry. Pierwszy – jakieś trzy dni.
Ale sam sześcian, niczego sobie.
Komentarze
©2003-2024 Maciej Bliziński