Kiedyś w ramach studiów przeprowadzałem eksperyment, którego celem było
sprawdzenie, jaki stopień kompresji nagrań MP3 jest w praktyce postrzegalny.
Asystent wytłumaczył mi, na czym ten eksperyment ma polegać: słuchacze mają
odsłuchiwać pięciosekundowe fragmenty nagrań, i określać, czy słyszą różnicę,
czy nie. Aby badanie było bardziej wiarygodne, należy sprawdzić różne style
muzyczne, przygotować trzy próbki, po jednej z muzyki klasycznej, jazzowej i
popularnej. Pełen animuszu zabrałem się do roboty. Wybrałem próbki,
przygotowałem ich wersje skompresowane w MP3 przy 112, 128, 160, 192, 256 i
320 kbps. Nagrałem wszystko pięknie na płycie, zaprosiłem grupę na test, który
przeprowadziłem, a wyniki pieczołowicie skompilowałem w zgrabny raport. Z
elegancką tabelką pełną procentów, dumny z siebie, poszedłem do asystenta.
Rozmowa wyglądała mniej więcej tak:
Automaciej: „Oto wyniki, przy 112 prawie zawsze słyszeli różnicę, przy 128 już
czasami nie, a przy 256 i 320 już dość rzadko, tylko niektóre osoby były chyba
bardzo spostrzegawcze, bo czasami…”
Asystent: „Dobrze, a próbki kontrolne?”
Automaciej: „To znaczy?”
Asystent spojrzał na mnie badawczo.
Asystent: „Skąd pan wie, że to nie były fałszywe alarmy? Co jakiś czas
potrzebne są dwie takie same próbki. Wtedy będzie pan widział, czy badani
przypadkiem nie…”
Automaciej: „…odpowiadają zawsze, że słyszą? Nie zrobiłem takich. Ups.”
Asystent: „No to szkoda.”
Natychmiast zrozumiałem, w czym był problem ‒ mój eksperyment był całkowicie
podatny na uczestnika zawsze mówiącego „tak, słyszę różnicę”. Wystarczyło,
żeby ktoś dał takie odpowiedzi od góry do dołu, żeby wyniki mojego testu
całkowicie zawyżone. Mój test nie potrafił odróżnić percepcji od urojenia.
Można powiedzieć, że to moja wina, bo przed przygotowaniem eksperymentu nie
poczytałem odpowiedniej literatury, po prostu się odpowiednio nie
przygotowałem. Być może. Ale z drugiej strony, kto by przypuszczał, że trzeba
czytać teksty dydaktyczne o metodyce eksperymentalnej tylko po to, żeby
przeprowadzić prosty test?
W szkołach uczono mnie najprzeróżniejszych rzeczy: fizyki, chemii, biologii,
środowiska, polskiego, no i oczywiście matematyki, której nikt nie rozumiał i
dla której nie widział życiowego zastosowania. Uczyłem się o wszystkich tych
rzeczach są znane ludzkości: z czego się składamy, co z czym reaguje, jak
przyspiesza i zwalnia; uczyłem o tym jak to mieszkamy na wirującej kamiennej
kulce, pędzącej po eliptycznej orbicie wokół rozpalonej wodorowej plazmy.
Uczyłem się też o filozofach, którzy próbowali odpowiadać na najtrudniejsze
pytania na temat świata, a również tego, czym ten świat o który pytamy, w
ogóle może być.
Nie nauczono mnie natomiast jednej ważnej rzeczy: jak to się stało, że to
wszystko wiemy.
Po latach, widzę swoją pomyłkę nie jako przypadkowe niedoczytanie czegoś w
książce. To, czego mi wtedy brakowało, nie było po prostu informacją, że
należy dać dwie te same próbki po sobie. To była fundamentalna luka w
rozumieniu, skąd się wzięła nasza fizyka, chemia, czy biologia.
Kiedy na lekcjach nauczyciel prezentuje materiał, uczniowie traktują go jako
dany. Mogą nie lubić i śmiać się z nauczyciela, ale to osobna rzecz. Sam
materiał po prostu jest jaki jest. Kiedyś wypadł z czarnego pudełka
podpisanego „Nauka”. Ktoś go podniósł, wytarł rękawem i włączył do programu
nauczania.
Skoro uczyłem się w liceum o Kartezjuszu, Heglu i Kierkegaardzie, to nie
miałbym nic przeciwko otarciu się również o Francisa Bacona, Karla Poppera i
Thomasa Kuhna. W podstawówce z kolei nie miałbym nic przeciwko klasowemu
eksperymentowi z wykrywaniem wody.
Musi być z tym niezły ubaw!
Tak przygotowany, na studiach nie najadłbym się wstydu przed asystentem, i
jestem pewien, że nie tylko ja.
Komentarze
- n3m0 (2012-03-12 00:23:23): Dzięki. Wartościowa informacja czego w
pierwszych krokach nauczyć potomstwo… BTW. zabawne jak autorytet (tu
w postaci nauczyciela) wyłącza krytyczne myślenie :)
- Caladan (2012-03-12 00:28:28): Jak ja robiłem testy do swojej magisterki,
to wziąłem pod uwagę coś takiego. Tylko u mnie w zakładzie takie testy robi
się dość często i dostałem po prostu sprawdzoną metodologię testów :)
- 3B| (2012-03-12 07:13:21): Dla mnie od razu podejrzane wydawały się
parametry przepływności. Przeciętny człowiek wszystkie próbki, które zrobiłeś
odbiera bez różnicy. Okazało się nagle, że wszyscy badani są audiofilami
:)
- sztywny (2012-03-12 12:52:33): Zgadzam się, że nauka w szkole jest
prezentowana za bardzo jako jakiś przyrodzony i ukończony twór dany nam
niewiadomo skąd, a za mało jako coś kreowanego przez ludzi i ciągle się
zmieniającego, nie wiem tylko, czy naprawdę rozwiązaniem tego problemu jest
uczenie ludzi o podwójnych ślepych próbach i pracach Poppera, a w
szczególności nie jestem przekonany, że studiowanie tych zagadnień samych w
sobie udziela jakiejś szczególnie dobrej odpowiedzi na pytanie “skąd wiemy to
co wiemy”. Mało jest zasad metodologii które byłby uniwersalne i niezależne od
dziedziny którą się studiuje, osławiona podwójna ślepa próba niewiele pomaga
fizykowi czy chemikowi w prowadzeniu badań, jest raczej elementem warsztatu
socjologa, psychologa, lekarza, biologa i w ramach tych dziedzin może być
sensownie omówiona. W dodatku ma ona więcej wspólnego z niedomaganiami
ludzkiego umysłu i jego wrażeń niż z konkretnym badanym aspektem przyrody. Na
pewno warto o tym wspomnieć np. na lekcji biologii przed omówioniem
konkretnych eksperymentów jakie prowadzą biolodzy, ale powiem szczerze że nie
rozumiem prezentowania tego zagadnienia jako jakiegoś kamienia węgielnego
nauki. Podobnie nie mogą sobie wyobrazić jak lektura prac czy
opracowań prac Kuhna, Poppera czy Bacona, może przełożyć się na zrozumienie
tego, co w praktyce robią naukowcy - w miejscach w których te prace
rzeczywiście wpłynęły na naukę wpływ ten był raczej pośredni i dziś rezultaty
tego wpływu stanowią część tzw. zdrowego rozsądku, chyba nikomu kto ukończył
dziś szkołę średnią i słuchał na lekcjach nie przyszłoby do głowy wymyślanie
praw naukowych bez ich empirycznego potwierdzenia. To wszystko są zresztą
zagadnienia bardzo jednostronne, dotyczące tylko weryfikacji hipotez, a nie
ich tworzenia, co jest conajmniej tak samo ważne i dużo bardziej skomplikowane
w analizie. Jeśli więc chcę zrozumieć grawitacje i jednocześnie
proces, który doprowadził do jej odkrycia, to może jednak wciąż najlepszym
sposobem jest odtworzenie eksperymentu Galileusza i próba matematycznej
analizy jego rezultatów, a nie studiowanie esejów filozoficznych na temat
zasad poprawnej indukcji, które odpowiadają raczej na pytanie “skąd wiemy, że
wiemy to co wiemy”, niż na proste “skąd wiemy to co wiemy?”. Nie ujmuje tu
wartości filozofii nauki, po prostu nie równałbym jej z samą nauką, w końcu
istotą metody naukowej było właśnie odejście od snucia takich “filozoficznych”
rozważań w stronę jak najbardziej bezpośredniego badania faktów.
- Sigvatr (2012-03-12 17:52:15): Nie nauczono mnie natomiast
jednej ważnej rzeczy: jak to się stało, że to wszystko wiemy.
- oPgdQiWikhMjWMN (2012-06-17 14:49:03): Inni albo nie wiedzieli, że w csaize
obiadu średnio byli warci dużo więcej niż 1 milion $ (biorąc pod uwagę majątek
Pana Tada Witkowicza) albo nie mieli odwagi/potrzeby, żeby uścisnąć dłoń tego
przedsiębiorczego Polaka. Zacytowałam fragment twojego postu, żeby podzielić
się spostrzeżeniem: inni raczej NIE MIELI POTRZEBY ! Często obserwuję u ludzi
przeciętnych brak należytego szacunku do ludzi sukcesu, do ludzi bogatych, a
często wręcz przeciwnie żywienie negatywnych uczuć, takich jak zazdrość,
pogarda, podejrzliwość. Jestem przekonana- szczery zachwyt i szacunek do
ludzi, ktf3rzy zamiast tego żeby tkwić w biedzie(a to jest o wiele łatwiej niż
walczyć o swoje!!!) nie zgadzają się ze swoim losem i postanawiają kreować
własne życie według swojego scenariuszu, są cechami ktf3re wskazują na to że
osoba adekwatnie odbiera rzeczywistość i jest w stanie sama sukces osiągnąć.
Czego ja Tobie szczerze życzę!