Przeczytałem książkę. Jest to dla mnie rzecz niespotykana, bo już od dawna książek czytać nie umiem1. Umiem już tylko szybko skanować strony internetowe. Posadzony przed książką zasypiam w 5 minut. Dlatego też Erystyka Artura Schopenhauera wyglądała ma na coś co być może dałbym radę przeczytać. To znaczy, w moim przypadku, skanować odpowiednio długo i uporczywie. Jest to książeczka wielkości leksykonu O’Reilly, 120 stron, dużą czcionką. DUŻĄ. Pomijając przypisy maczkiem.
Czytanie filozofa nie jest jest łatwe dla kogoś kto od iluś już lat czyta wyłącznie tutoriale i slashdot. Jestem przyzwyczajony do tego, że przedstawiany materiał jest zawsze sprowadzony do czegoś typu dwie możliwości. Wszystko co nie jest kawałkiem przykładowego kodu, małą tabelką albo rysunkiem z trzech kółek, wygląda mi na komentarz który można ominąć. Otwieram więc ja tego Schopenhauera, a tam ani listy wypunktowanej, ani tabelki, o kółkach nawet nie wspominając. Szok!
(…) dialektyka ma być tylko zredukowanym do pewnego systemu i do pewnych reguł podsumowaniem oraz przedstawieniem sztuczek, którymi posługuje się większość ludzi, skoro tylko zauważają oni, że prawda w sporze nie jest po ich stronie, a pomimo to chcą mieć rację. Z tych powodów w naukowej dialektyce byłoby zupełnie niecelowe uwzględniać i odkrywać prawdę, gdyż nie ma to miejsca w owej pierwotnej i naturalnej dialektyce, która dąży jedynie do tego, aby mieć rację. Głównym zadaniem naukowej dialektyki w tym sensie jest przeto przedstawienie i analizowanie owych nieuczciwych chwytów w dyskusji po to, aby w rzeczywistych sporach móc od razu je poznać i udaremnić. Dlatego właśnie, przedstawiając w taki sposób naukową dialektykę, musimy przyznać, że jej końcowym celem jest pozorna racja, nie zaś obiektywna prawda.
Widzicie, żadnego diagramu, drzewka, kółka, nic! A chodzi o to, że jest to książka o tym jak przeforsować rację nawet jak jej się nie ma.
Pewnie boicie się zapytać, co skłoniło mnie do takiego poświęcenia jak przeczytanie stu dwudziestu maleńkich stron dużą czcionką. To, co zazwyczaj składania ludzi do podejmowania wysiłku: problemy. W piątek odbyłem kolejną dyskusję z moim [nieulubionym współpracownikiem](http://automaciej.jogger.pl/2007/05/10/probujac-zrozumiec- bullyego/), który zastosował tyle nieuczciwych chwytów w tak krótkiej rozmowie, że chyba zgłoszę go do Księgi Guinnessa.
Na koniec przedstawię krótki fragment, opisujący ulubiony chwyt mojego byłego szefa, a ostatnio zastosowany przez obecnego.
Sposób 33.
„Może to słuszne w teorii; w praktyce jest to jednak fałszywe”. Stosując taki sofizmat uznaje się przyczyny, a przeczy skutkom, w przeciwieństwie do reguły: a ratione ad rationatum valet consequentia1. Owo twierdzenie zakłada coś, co jest niemożliwe: co jest słuszne w teorii, musi się zgadzać i w praktyce; jeżeli coś się nie zgadza, musi istnieć błąd w teorii; coś zostało przeoczone i nie uwzględnione, coś jest zatem fałszywego w teorii.
Często, oj często padałem ja ofiarą sposobu 33. Zastanawiam się tylko, czy wiedza o jego istnieniu będzie mi w stanie pomóc w jakikolwiek sposób. Kiedy szef mówi takie coś, czy mam zapytać czy szef uważa że może istnieć dobra teoria która nie działa w praktyce?2 Obawiam się że albo uszedłbym za bezczelnego albo usłyszałbym że szef nie ma już czasu o tym dyskutować. Albo jedno i drugie.
1 Wywód z następstwa racji jest wywodem poprawnym. Tutaj Schopenhauer odnosi się do modus ponens, a sam „sposób 33” to zastosowanie modus tollens (przykład również tutaj, gdzieś w 1/3 od góry).
2 Taka jest chyba definicja dobrej (w odróżnieniu od złej) teorii: zawsze sprawdza się w praktyce.
Komentarze
UPDATE 2018-06-23: Postanowiłem że nauczę się czytać książki. Mamy mniej więcej połowę roku, a przeczytałem już 14 książek. I to większość z papieru! (a nie w formie audiobooka) ↩︎
©2003-2024 Maciej Bliziński